Panie Generale, był Pan pierwszym Komendantem Głównym Policji, od 20 maja 1990 roku do 18 czerwca 1991 roku, i to właśnie Pan dokonywał tej pierwszej, trudnej transformacji – przekształcenia Milicji Obywatelskiej w Policję. Jak wspomina Pan tamte czasy?
Wie Pan, to, co działo się wówczas, na przełomie lat 1989/90, było swoistą rewolucją, jeśli chodzi o naszą formację. Rewolucją, która polegała między innymi na tym, że w wyniku wewnętrznej weryfikacji wymieniono wszystkich komendantów wojewódzkich. Nastąpiła także gwałtowna zmiana organizacyjna i kadrowa w Komendzie Głównej Policji – efekt był taki, że nadzór nad tworzoną właśnie formacją zaczęli sprawować ludzie dotychczas pracujący na różnych szczeblach. Nie ostał się nikt – od komendanta głównego, przez dyrektorów biur, aż po komendantów wojewódzkich rządy zaczęli sprawować nowi ludzie. Była to nowa jakość – rozpoczęło się budowanie wszystkich struktur na nowo, od „podszewki”, jednak z zachowaniem pewnych zasad stworzonych jeszcze w końcu lat 80. ubiegłego wieku. Te nowe zasady wypracowano w przewidywaniu rychłych zmian w naszym kraju i ja, kiedy zostałem komendantem, zacząłem je po prostu wprowadzać, bez większego zastanowienia, bo nie było na to zwyczajnie czasu. Musieliśmy uruchomić nową, a jednocześnie sprawnie działającą strukturę, nie było więc czasu na eksperymenty i długotrwałe przemyślenia. A tu koncepcja nowych, demokratycznych służb była już gotowa i gruntownie przemyślana.
Jak doszło do tego, że akurat Pan został pierwszym Komendantem Głównym Policji?
Do służby w milicji wstąpiłem jeszcze w latach 60. i przeszedłem w niej praktycznie wszystkie szczeble zawodowej kariery – od inspektora (w ówczesnym nazewnictwie było to jedno z podstawowych stanowisk wykonawczych – przyp. red.) po komendanta wojewódzkiego. W grudniu 1988 roku zostałem ściągnięty przez Czesława Kiszczaka, ówczesnego szefa resortu, do pracy w MSW. Miałem tam odbyć swego rodzaju praktykę, polegającą na zapoznaniu się z funkcjonowaniem całości spraw nadzorowanych przez ministerstwo. Zostałem umocowany jako praktykant u boku wiceministra gen. dyw. Henryka Dankowskiego i przyglądałem się z bliska pracy resortu.
To był niezwykle ciekawy okres, w naszym kraju naprawdę dużo się działo – miałem np. okazję oglądać z bliska przygotowania do Okrągłego Stołu, zapoznawałem się z tworzonymi wówczas dokumentami, uczestniczyłem we wszystkich konferencjach itd.
Sprawy zaczęły iść jednak bardzo szybko i zostałem przez ministra mianowany zastępcą szefa Służby Kadr, Szkolenia i Wychowania MSW, a po kilku miesiącach jej szefem. Zacząłem wtedy współpracować ze związkami zawodowymi policjantów, do resortu przyszli nowi wiceministrowie, z którymi zacząłem współpracować m.in. przy opracowaniu projektów nowej ustawy o Policji. Oczywiście, szukano kandydata na komendanta głównego. I to właśnie przedstawiciele związków zawodowych, a także ówczesny wiceminister Krzysztof Kozłowski, wskazali moją kandydaturę. I tak 20 maja 1990 roku zostałem mianowany Komendantem Głównym Policji. Zaczęliśmy wtedy budować zupełnie nową strukturę. Powołałem specjalną komisję składającą się z posłów różnych opcji i przedstawicieli związków zawodowych policjantów, która rozpatrywała m.in. kandydatury na komendantów wojewódzkich Policji.
Na czym polegało budowanie nowej struktury?
W KGP istniało wtedy 13 biur. System, jaki funkcjonował wcześniej, zakładał pełną centralizację wielu strategicznych elementów, takich jak np. logistyka, która była podległa bezpośrednio MSW i obsługiwała wszystkie służby resortu. Budowanie struktur nowych, demokratycznych służb odbywało się więc, częściowo, poprzez swoistą parcelację majątku i kadr ministerstwa.
Od podstaw zaczęliśmy więc budować całe zaplecze gospodarcze, pion informatyki, tworzyliśmy własną łączność, za zgodą ministra Kozłowskiego przejęliśmy z MSW całą technikę operacyjną, której Milicja Obywatelska nie miała. Istniał wtedy w Warszawie taki duży zakład produkcyjno-operacyjny, stanowiący bazę techniczną pionu techniki operacyjnej i obserwacji. Udało się wcielić go do struktur Policji, a dyrektor tego zakładu został pierwszym dyrektorem Biura Operacyjno-Rozpoznawczego. To był doskonale wyposażony obiekt, z pełnym zapleczem technicznym i elektronicznym.
Informatykę przejęliśmy z dawnego Biura C MSW (archiwum – przyp. red.), wraz ze sprzętem i budynkami – z tego co wiem, do dziś mieści się ona w tym samym miejscu, w sąsiedztwie gmachu ministerstwa. Zaczęliśmy od wymiany dużej części maszyn na nowe, zakupione w jednym z francuskich koncernów. Dzisiaj z pewnością nie ma już po tych komputerach nawet śladu, ale wtedy liczyło się wszystko, bo tak naprawdę niewiele mieliśmy. Nie było nawet faksów, łączność radiowa była dość prymitywna, nie mieliśmy łączności dalekosiężnej.
Istniała wprawdzie resortowa sieć telefoniczna, ale nie było już możliwości prowadzenia telekonferencji – musieliśmy w tym celu jeździć do Urzędu Ochrony Państwa. Dopiero po pół roku zorganizowaliśmy centrum łączności, które umożliwiało tego typu połączenia.
Czy jest coś, czego nie udało się Panu wtedy pozyskać dla Policji?
Raczej nie, nie ma takich rzeczy. Muszę Panu powiedzieć, że jeśli chodzi o kierownictwo resortu, to była spora życzliwość ze strony ministra Kozłowskiego. Był bardzo pozytywnie nastawiony do tego, co robimy, i specjalnie się nie wtrącał – akceptował wiele zaproponowanych przez nas rozwiązań. Praktycznie wszystkie ustalenia kadrowe, które wymagały jego akceptacji, podpisywał bez jakichkolwiek wątpliwości czy sugestii.
Zdecydowanie odbieram go jako człowieka, który przez swój sposób kierowania pomagał, a nie przeszkadzał w tworzeniu podwalin współczesnej Policji. Nie było kłopotów z podziałem środków i nie było kłopotów z tymi środkami, które w tamtym czasie były potrzebne do tego, by Policja mogła funkcjonować. A trzeba wziąć pod uwagę, że zwolniliśmy wtedy z aparatu wielu ludzi, wypłacono olbrzymie kwoty na odprawy.
Zdążył Pan zrealizować wszystkie swoje zamierzenia czy na niektóre zabrakło czasu?
Wie Pan, nie do końca. Miałem dosyć ambitne plany. Dla mnie bardzo ważne było ponowne wprowadzenie polskiej Policji do struktur Interpolu i to akurat udało się zrealizować, w listopadzie 1990 roku na kongresie tej organizacji w Ottawie. To było jedno z moich głównych założeń. Podczas wizyty w Kanadzie miałem okazję zapoznać się ze zdobyczami techniki wykorzystywanymi przez tamtejszą policję.
Bardzo chciałem przenieść te rozwiązania na nasz grunt. Chcieliśmy wprowadzić komputerowy system identyfikacji linii papilarnych, system identyfikacji DNA, rozmawialiśmy o konieczności wymiany umundurowania i powrotu do kolorystyki przedwojennej – powstały nawet projekty graficzne.
Chcieliśmy zmodernizować system łączności, przyjmując założenia podobne do tych, jakie później spełniała TETRA. Cóż, w między czasie nastąpił gwałtowny rozwój technologii informatycznych i niektóre z naszych pomysłów nadawały się po pewnym czasie do lamusa, zanim ktokolwiek podjął próbę ich wdrożenia. Ale to już znak naszych czasów.
Bardzo mi wtedy zależało na usprawnieniu transportu. Poza nielicznymi, nowoczesnymi pojazdami, park samochodowy w kraju przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy. Jedna z wizyt w Holandii pozwoliła mi zapoznać się z funkcjonującym tam, bardzo ciekawym systemem, opartym na porozumieniu z firmą Volvo, która była głównym dostawcą radiowozów. Polegał on na tym, że Volvo przekazywało w leasingu samochody policji, która korzystała z nich przez 2 lata, przejeżdżając średnio ok. 50 tysięcy kilometrów, a potem samochody te wracały do systemu dystrybucyjnego. Firma Volvo odnawiała te pojazdy i sprzedawała dalej w sieci dilerskiej, a policja dostawała nowe samochody, dzięki czemu tabor samochodowy ciągle był sprawny. Tam wszyscy byli z tego systemu zadowoleni, finansowo było to korzystne również dla samej policji – cóż, jednak w naszych warunkach jakoś nie udało się tego wprowadzić...
Cieszy mnie jednak to, że moi następcy zrealizowali wiele z tamtych pomysłów i mamy dziś Policję o niebo nowocześniejszą i sprawniejszą niż dwadzieścia lat temu.
Dziękuję za rozmowę.
TRUDNE POCZĄTKI
Z nadinsp. w st. spocz. Leszkiem LAMPARSKIM, pierwszym Komendantem Głównym Policji po 1989 roku, rozmawia Piotr Maciejczak
-
nadinsp. Leszek Lamparski